poniedziałek, 20 grudnia 2010

Maczeta tnie w kinach

 Jakoś tak krótko napisałem i mało, bo mi się nie chciało.



Na początku muszę przyznać, że film mnie powalił. Jest absolutnie prześmiewczy i nakręcony bardziej w stylu Tarantino. Nie ma w nim co prawda tak wyrafinowanych dialogów jakie przeprowadzał Jules z Wincentem Vegą odnośnie "półfunciaka z serem", ale jest wiele innych błyskotliwo-absurdalnych scen. Choćby scena w szpitalu, w której lekarz chcąc zaimponować piersiastym pielęgniarką, chwali się swoją ekspercką wiedzą: "Jelita w ciele człowieka mają długość dziesięciokrotnie większą, niż jego długość". Po chwili tytułowy bohater wyskakuje z okna używając jelit wroga jako liny. Brzmi niesmacznie? Może takie być, dla mnie jest to tylko aburdalnie śmieszne. Jeśli więc nie podniecają Cię takie sceny, to chyba nie masz czego szukać w kinie. Natomiast jeśli posiadasz wydanie kolekcjonerskie Kill Billa wraz z mieczem Hatori Hanzo, to jest to film dla Ciebie.
"Maczeta" jest zdecydowanie inny, niż "Planet Terror". Mniej w nim rozbryzugujących się potworów, nie ma w nim także wampirów z "Od zmierzchu do świtu". Film zdecydowanie bardziej przypomina "Desperado", czyli ze spotkania z dwudziestoma najtwardszymi, najbardziej bezwzględnymi zbirami jakich widział świat, cało wychodzi tylko główny bohater lub/i jego kobieta, a fakt że ma on dwadzieścia kul w ciele nie ma znaczenia, bo przecież dobry chirurg alkoholik, to jego stary znajomy.
Fabuła nie brzmi zachęcająco? A czego można się spodziewać? Rodriguez, to nie Bergman. W jego filmach liczy się rozrywka, absurd, "teatr formy", nie ma czego interpretować i nad czym kontemplować. Więc jeśli cenisz sobie dobrą, absurdalną rozrywkę kupuj bilet do kina już dzisiaj!