sobota, 20 sierpnia 2011

Pozdrowienia z Madrytu

Rok 2111, Warszawa. Do Polski przyjeżdża najwyższy kapłan scjentologów. Na świecie jest to postać kontrowersyjna z racji tego, że w młodości nadużywał władzy do tego, żeby ukryć przed wymiarem prawa, pomniejszego kapłana scjentologów z zamiłowaniem dla młodych chłopców. Pomimo faktu zatracenia, przez większość krajów, chrześcijańskich wartości, pedofilia nie jest powszechnie akceptowana. Aż taka cywilizacja śmierci nie nastała.

Polska jest jednym z krajów, która oparła się scjentologicznej zarazie i wciąż połowa społeczeństwa jest katolikami. Scjentolodzy mają jednak zwolenników wśród części populacji i to właśnie do nich przyjechał kapłan. 

Katolicka część stołecznego miasta wyszła by zaprotestować swoje niezadowolenie, słusznie uważając, że książki niezbyt udanego pisarza sc-fi nie są dobrą postawą do tworzenia systemu wartości i zasad moralnych. Niestety wśród protestujących znajduje się także, paru kibiców lokalnych klubów i innego tałatajstwa. Zaczynają się zadymy i palenie samochodów.

Pomimo odcięcia się od zamieszek organizacji protestujących, scjentolog krytykuje katolicką moralność. Przypomina czasy stosów i palenia ksiąg. Odmawia sprzyjania wartościom, które wg niego prowadzą do radykalizmu i zabijania niewinnych, co widać po tym z jak wielką ochotą innowiercy palą samochody.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Kategorie wiekowe w telewizji



Dzisiaj w Polsacie po raz setny odświeżali zimny już kotlet - "Conan". Film średni, ale to klasyka, więc obejrzeć trzeba było. Trochę jak zespół Europe i ich hit - "Final countdown", piosenka słaba jak rozpuszczalna nescafe, ale klasyka, której ciężko nie nucić. Dość o jakości filmu. Całość rozchodzi się o sceny walk w filmie. Arnie w filmie lata z mieczem, toporem i innym żelastwem, pozbawiając życia całkiem sporej ilości ludzi. Złych oczywiście, co pewnie go usprawiedliwia. Film od 12 lat. 

Drugim fenomenem jest film Rambo 4, puszczany w wieczornych, ale "normalnych" godzinach. Przyznam się szczerze, że nie obejrzałem całego filmu, ale scen batalistycznych widziałem w nim sporo. Pociski z działa przeciwlotniczego urywają głowy, nogi, dziurawią korpusy. Film od (chyba) 16 lat. Puszczany od godziny 20. 

"Żołnierze .... napier*****" Pytanie co to za twór pod działem? Ręka, ale czym jest reszta?


Przed finałem postu chciałem zaprezentować znaleziony na sieci (http://www.slashfilm.com) zestawienie trupów w poszczególnych, epickich częściach Rambo.
Pierwsza krew:Pierwsza krew 2:
Szacun za tytuł
Trzy po prostuCztery
Liczba złych ludzi, których zabija Rambo w koszulce1123383
Liczba złych ludzi, których zabija Rambo bez koszulki046450 (klata już nie ta)
Liczba złych ludzi, których zabijają kumple Rambo0101740
Liczba zabitych dobrych gości0137113 (szok)
Całkowita liczba trupów169 :)132236
Liczba trupów na minutę0.01 (nuuuudy)0.721.32.59
Liczba scen z seksem0000

 Kiedy ostatnio widzieliście film z cyckiem? W telewizji, a nie w internecie. Ze sceną seksu, chyba każdy film ma kategorię przynajmniej od 16 lat. Teraz moje pytanie: co szybciej wydarzy się w życiu każdego zdrowego człowieka: seks, czy ropizdżenie legionu wrogów z działa lub obcięcie głowy wrogowi?

W wieku 16 lat marzyłem przede wszystkim o wytarzaniu się w zakrwionych flakach wroga, cycki były zawsze na drugim miejscu. Niestety moje życie nie potoczyło się tą ścieżką i widziałem więcej cycków, niż trupów. I cała nauka płynąca z telewizji i kategorii wiekowej poszła się ... nie sprawdziła się.

Na koniec obrazek z jednego z moich ulubionych blogów rysunkowych boli.blog.pl:
Na zdrowie.



niedziela, 7 sierpnia 2011

Olimpijka w Środzie Wielkopolskiej

Przed startem.
Przed zawodami, jak zwykle trzeba się przygotować - zjeść żelki, wyregulować świeżo pożyczony rower (Tomek! Dzięki), przyczepić buty do roweru. Jeglinowi, który kręcił się obok mojego boksu, powiedziałem, że zrobiłbym to samo co On w Suszu roku 2009. Obok stał "Piotr, który został triathlonistą" i pyta się co to było. Odparłem, że zaczepiłem prawy but do lewego pedała."O kurwa", skomentował głupią pomyłkę. No ... czy może być lepszy komentarz do takiego błędu?

Zaczęło się bez niespodzianek - od pływania. Półtora kilometra ... da się przeżyć. Prawie tyle samo co w Suszu, ale z wyjściem na brzeg. Zawsze lubię wyjść na plażę, odsapnąć, popatrzeć na sytuację jaka jest na  placu boju. Na pierwszym kółku jestem tuż za Pawłem Zachem, który pływa ode mnie szybciej, ale wiem, że kiedyś muszę go łyknąć. Jeszcze trochę pływania, trochę techniki i będę lepszy.
Na pierwszej pętli.
Drugie okrążenie wyszło trochę wolniej. Osłabłem. Przede mną był i Jeglin, i Paweł, i niestety Ola Ziętek. Cholera nie mogę sobie tego wybaczyć :) Ale muszę w końcu zacząć, pływać szybciej, tłuc te kilometry na basenie. No trudno. 

W strefie zmian widzę: Jeglina, który ubiera się na rower, czyli nie wyszedłem tak daleko za Nim. Mijam Łukasza Grassa, który jest także przede mną. Rany boskie, myślałem, że On pływa wolniej. To nie jest dobry prognostyk przed Roth. Ech. Ola (Ziętek) wybiega z rowerem, ja w strefie wyprzedzam Łukasza i wybiegam z boksu.


Mijam sędziego, który pilnuje, abym za wcześnie nie wskoczył na rower. Buty mam przymocowane do roweru gumkami recepturkami. Wkładam je dość szybko i zaczynam pedałować. Po chwili śniadanie podchodzi mi pod gardło i zwalniam, patrzę na licznik ... zwolniłem i jadę 36km/h, ale idzie dość lekko. Mijam Olę Ziętek. Dojeżdża do mnie inny zawodnik i proponuje wspólną pracę. Jedziemy we dwójkę. Arek, wychodzi na prowadzenie i znowu mam śniadanie pod gardłem, po chwili zwalnia - mówi, że musi odpocząć po pływaniu. Po około 5 minutach tętno wraca w ryzy dozwolonego.

Nadajemy tempo.
W oddali widzę Pawła Zacha. Ustalam z Arkiem, co robić. Czy dać mu podłączyć się pod nasz "peleton" i próbować go ujechać, czy wyrobić sobie przewagę przed biegiem. Ostatecznie Paweł nie podłączył się pod nasze "grupetto" i jedziemy dalej. Doganiamy kolejną grupę. Odpoczywamy i dajemy taką dzidę, że grupa się rozrywa. Rozrywanie odbywa się głównie na licznych nawrotkach. Zadziwiające jak triatloniści źle wchodzą w zakręty. Po nawrotce robi się taka przerwa, że wystarczy trochę mocniej przycisnąć i kolejni zawodnicy odpadają od peletonu. Mocniejsi utrzymują koło, ale i ci po kilku kilometrach odpadają. Scenariusz powtarza się kilka razy. W pewnym momencie zastanawiam się, czy nie podłączyć się pod grupę dublującej nas elity. Ostatecznie rezygnuję - obawiam się śmierci na biegu. Może to był błąd, bo w grupach pracowaliśmy głównie ja i Arek.
Idealne miejsce na porwanie grupy. Po nawrocie - pełna moc!
Koniec pętli. Zjeżdżamy do boksów. Próbuję jeszcze urwać peleton. Wykorzystuję wzniesienie i ostry zakręt. Niestety nie udaje się mi, ale pozostaje w przedzie grupy - nikt nie chce mi dać zmiany, z tyłu słyszę: "Młody jak masz siłę, to prowadź, a nie będziesz starszych wykorzystywał".

Zostaję na czele do końca, dzięki czemu błyskawicznie zeskakuję z roweru i wskakuję do boksu. Zawieszam rower. Wkładam buty. Wybiegam. Cofam się i biorę ze sobą żelki, na bieg. Pyk i lądują w buzi - wolę mieć pewność, że nie zabraknie mi siły na biegu. Po kilku chwilach muszę je wypluć, bo nie jestem w stanie ich przełknąć. No nic ... trochę węgli podjadłem, nie będzie źle, zwłaszcza, że te zawody potraktowałem zabawowo.
Żelek w japie wygląda jak spuchnięta buzia.

Tempo biegu zadziwiające szybie - 4:30 minut/km. Dziwne, bo nie galopuję z takimi prędkościami, a teraz w ogóle nie trenuję, a pomimo tego szybko mi to bieganie wychodzi. Moja teza jest taka, że to zasługa zrzucenia paru zbędnych kilogramów. Trasa jest dość trudna. Jest dość spory zbieg, a później podbieg - muszę na nich uważać, żeby zbytnio nie obciążyć pasma, które jest kontuzjowane. Dodatkowo droga jest trochę żwirowa. Trudna trasa, ale tempo utrzymuje się zdecydowanie poniżej 5 minut na kilometr. Arek pobiegł, ale z nim się nie ścigam. Ja jestem tutaj dla przyjemności. 

Na rowerze udaje mi się wyprzedzić Smoka i tę przewagę chcę utrzymać na biegu. Na trzecim z sześciu kółek dogania mnie Paweł Zach. Z byłym zawodowym biegaczem, nie mam szans, przewagi z roweru nie starczyło. Trudno, na następnych zawodach, to ja będę górą. Później dochodzi do mnie Łukasz Grass. Proszę Go, żeby mnie nie wyprzedzał, ale mówi, że ma do mnie stratę jednego kółka. Ufff! Uffff! Pomimo wszystkiego staram się nie pozwolić uciec Łukaszowi za daleko.
Nawrotka biegowa.

Drugą część dystansu przyspieszam - mam siły. Zastanawiam się, czy uda mi się ustanowić życiówkę na 10km, ale by było! Trudna trasa i w dodatku na triathlonie ... mniam! Chcę to zrobić pomimo tego, że muszę się zatrzymać dwa razy i rozciągnąć pasmo. Moja życiówka na 10 km, jest słaba, ale ustanowiłem ją już prawie trzy lata temu - od tego czasu, nie biegłem 10km na czas, ani razu. Muszę w końcu się postarać i przebiec 10km poniżej 40 minut, bo to trochę wstyd. Teraz chcę ją tylko poprawić.

Na przedostatnim okrążeniu, na nawrotce krzyczę do Jeglina, że nie da mi dubla. Zaczynam przyspieszać, bo wiem, że moje wyzwanie dodatkowo Go zmotywuje. Odwracam się na ostatniej prostej i widzę, że Jeglin jest jeszcze na podbiegu. Ufff! uda się. Trochę zwalniam. Do nawrotki na ostatnią pętli zostaje 100m. Odwracam się i nie widzę Go. Zwalniam. I nagle słyszę "DUBEL". Dostaję strzał w plecy. Zaczynam biec sprintem, ale Jeglin jest w lepszej sytuacji. Nie wiem, kto jest pierwszy na "kresce" okrążenia. Chyba On. No trudno. Będzie się ze mnie śmiał. 



Ostatnie okrążenie, to już iście relaksik. Przybijam piątki, uśmiecham się. Postanawiam wyprzedzić Łukasza, ale zabrakło mi chyba pół metra. Ostatnie metry i meta. Nie przypuszczałem, że można w tak dobrej kondycji skończyć triathlon. Zawsze jestem zmęczony, a tutaj? Piękna forma, świetne samopoczucie. Pokochałem dystans olimpijski - zwłaszcza rower. Rozrywanie grup! Miny ludzi nie będących w stanie utrzymać koła. Super zabawa! Niestety na ściganie się, pływam sto razy za wolno. A życiówki nie pobiłem, ale i tak zabawa była przednia.

Na mecie jeszcze gadam z Arkiem - nowy przyjaciel poznany na zawodach! Prezentujemy podobny poziom i na pewno będziemy się jeszcze dużo ścigać. Po samych zawodach organizatorzy zapewnili dobre jedzonko - zrazy! Jak ja je lubię. Zakupuję piwo. Tak właśnie powinien wyglądać triathlon! Gdzieś spotykam Roberta Stępniaka, bierze jednego, czy dwa łyki magicznego napoju. Robert także wybiera się do Roth z Maćkiem Długołęckim. Będzie nas kilku w Roth! Zapowiada się super impreza!
Z Arkiem na mecie.

sobota, 6 sierpnia 2011

Moja pierwsza książka

Tak! To właśnie ośmielam się powiedzieć. Pierwsza książka. Krótka, ale książka.

Link do książki:
https://docs.google.com/viewer?a=v&pid=explorer&chrome=true&srcid=0B7lH2Y78t0JJNWExZTFmMmUtODQ2NS00OTVhLTkzZDUtMTVhNjNmYTRhNGQ4&hl=pl

Może ktoś chce ją wydrukować?

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Rocznica Powstania Warszawskiego

"Czołg" Kaczmarskiego
Dzisiaj wszem i wobec odbyły się obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. Od kilku lat zmagam się z tym tematem - przeczytałem "Powstanie '44" Normana Davisa, czy "Kuriera z Warszawy" Nowaka-Jeziorańskiego. Od kilku lat próbuję znaleźć racjonalne powody do tego, żeby nie krytykować postawy dowództwa. 

Lektura "Powstania" i "Kuriera" pokazała bezsensowność decyzji o powstaniu. Jan Nowak przywiózł wiadomości z Londynu mówiące o nieuchronności okupacji sowieckiej. Dowództwo zakazało mu przekazywać tej nowiny, żeby (staram się cytować książkę z pamięci) "chłopakom lżej się umierało". Davis próbuję z Polski zrobić oszukanego sojusznika, któremu obiecuje się pomoc. Angielski historyk ma wiele racji, ale czy w końcu Polacy nie mogliby postąpić rozsądnie, zamiast honorowo? (Udało się to 4 czerwca 1989) Czy już nie za dużo krwi rozlaliśmy w imię zasad? 


Powinniśmy może zaufać radiu sowietów zapowiadającemu pomoc powstańcom? Jak można było im po Katyniu? Nie mam pojęcia. Niektórzy twierdzą, że dzięki powstaniu, Polska nie została wcielona do Związku. To jest argument z którym się zgadzam. Powstanie i hitlerowcy zabiły tyle inteligencji, że nie trzeba było wprowadzać takiego terroru jak to miało miejsce w kraju powszechnej szczęśliwości. Jeśli ktoś uważa, że Stalin zląkł się Polaków, to chyba powinien przeczytać kilka książek o tym zbrodniarzu. Jestem przekonany, że Koba nie bał się niczego, ani nikogo. Następca Lenina miał plan, który wcielał w życie. Każdy ruch był ściśle zaplanowany i rozważony. Jeśli z Polski nie zrobił "republiki", to miał w tym interes.

Gorszym rozwiązaniem od powstania byłoby ew. powstanie przeciwko grabiącej i mordującej armii sowieckiej. Wtedy polska ziemia mogłaby spłynąć krwią i głodem znacznie bardziej, niż Ukraina przed drugą wojną. Być może dlatego warto było wywołać powstanie? Jestem w stanie wyobrazić sobie polską, gorącą krew występującą przeciwko sowietom. Na szczęście, do powstania przeciwko sowietom nie doszło, bo nastąpiłyby czasy mroczne i złe, znacznie mroczniejsze i złe, niż te które były. A wesoło i tak nie było, trzeba było zaciskać zęby, ukrywać się, nie dać niszczyć inteligencji. Sowieci tak, czy inaczej, zabijaliby nas w Rembertowie, ale może zniszczyliby nas mniej. Może zostałoby więcej ludzi, z których buduje się dzisiaj nasz piękny kraj? 

Doktor nauk - Krzysztof G. widząc mnie wraz z wraz z moimi przyjaciółmi noszącymi opaski powstańców, zapłakał cicho nad mym moim potencjalnym losem słowami: Tacy ludzi jak Jakub oddali życie w powstaniu! A oni powinni żyć! Powinni "zrobić" jeszcze parę dziewczyn! Powinni móc się napić wódki, a nie ruszać ze scyzorykiem na czołg. Niestety dowództwo zabrało im tę możliwość. Słowa doktora ostatecznie przekabaciły mnie na stronę przeciwników powstania. 

Jestem przeciwnikiem, chociaż wiem ... że sam stanąłbym do tej bezsensownej walki. I zginąłbym. I wiem, że bezsensownie ruszyłbym na czołg ze scyzorykiem. Dlatego mam szacunek dla powstańców i nigdy nie powiem im prosto w oczy, że to był bezsensowny rozlew krwi. Jednakże dla przywódców powstania nie zostawiam suchej nitki.