poniedziałek, 12 września 2011

Getto katolickie


Abp Józef Michalik podczas kazania napomknął o tym, że katolicy są wpychanie do getta. Uważam, że pora skończyć z tolerowaniem takich głupot. Tak samo jak pora skończyć z próbą interpretacji słów kaczyńskiego. To są kompletne brednie. Nie ma co poruszać tematu katolickiego getta, bo takiego w Polsce nie ma. 

Wyrok ws. Nergala, nic nie zmienia. Chyba każdy wie, że prawo i sprawiedliwość, to nie to samo. Ustawy odbierające Żydom prawa obywatelskiej w Trzeciej Rzeszy, były prawem, ale nie były sprawiedliwe. Jeśli wg sądu do naruszenia prawa nie doszło, to nie doszło. Czy to jest sprawiedliwe? To jest zupełnie inna bajka.

Po drugie, trzeba być ślepym, żeby nie widzieć jak dobrze ma się polski katolicyzm! Nikt nikogo nie gania z kijem i zabrania chodzić do kościoła. Nikt w Polsce nie ginie za wiarę katolicką, ani nikt (w skali kraju, bo pewnie jednostki, tak jak w każdej innej sprawie, się zdarzają) nie jest ze względu na wiarę katolicką dyskryminowany. Nie w Polsce. 

Ile buduje się kościołów, ile zbiera się na tacę? Może za mało? Może getto katolickie oznacza 95% katolików, a nie tak jak powinno być w każdym kraju - 100%? Był kiedyś taki kraj, którego partia rządząca miała 100% poparcia. 

Może episkopat zamiast debatować o tym, że ludzie wstydzą się Jezusa, zaczną robić tak, żeby Jezus nie wstydził się księży pedofilów?

poniedziałek, 5 września 2011

Na bardzo szybko z Borówna

Na dłuższą relację muszę zebrać siły, ale na szybko mogę coś skrobąć.

Najtrudniejszy etap triathlonu na pewno był w piątek, kiedy od sympatycznej pani, trzeba było odebrać klucze do domku. Od razu wyskoczyła z mordą. Kto miał z nią doczynienia, to wie jak to miła i sympatyczna pani, rządzi na włościach w Żaglu.
Kolejny dzień, to odebranie pakietów, piwo, bilard i pogaduchy. 

Start w niedzielę. Wstałem nawet o 7, żeby zobaczyć jak startują Ironmani. Uściskałem Luzię, Arka i przede wszystkim Łukasza. Po czym poleciałem do łóżka na jeszcze kilkadziesiąt minut snu, w końcu położyłem się o pierwszej - graliśmy w bilard do północy.

Przygotowania przed startem poszły rutyniarsko. Myk, myk i wszystko było gotowe.

Początek, jak zawsze.


Pływanie. Płynęło mi się bardzo ciężko, ale wygrałem nawigacyjnie. Cykl Zalew Cup organizowany w Siedlcach przez mojego przyjaciela Jaśka (http://zalewcup.leniwce.pl/) bardzo mi pomógł. Trud w wodzie się opłacał. Ustanowiłem życiówkę na triathlonie ~ 32 minuty (nie ma jeszcze oficjalnych wyników). Jak na moje możliwości poszedłem jak przecinak. Pewnie dlatego tak było trudno. Oficjalna zasada - jak jest ciężko, to znaczy, że idziesz mocno. Z wody wyszedłem w okolicach 35 miejsca.

W kolejności: Jeglin, Suf i ja.

Strefa zmian, też poszła gładko. Okazało się, że wyszedłem lekko po prawdziwym dziku w pływaniu Jurkiem Chrześcijańskim. Myk, myk i na rower.

Cisnę.

Rower. Pierwsze kółko, było dość wolne. Później zacząłem przyspieszać. Kolejne kółka jechałem coraz szybciej, pomimo tego, że moim zdaniem wiatr nabierał na sile. Cisnąłem mocno, ale się opłacało zacząłem wyprzedzać ludzi i co więcej sam nie dawałem się wyprzedzać przecinakom. Ok, ok chyba dwóch mnie wyprzedziło, ale nic to. Po rowerze wg moich obliczeń miałem czas 3:12, co nie wróżyło złamania 4:45. Za to miejsce było całkiem grube, bo rower przesunął mnie na okolice 24 miejsca.
Zjazd do strefy zmian.
Strefa nr dwa poszła bardzo dobrze. W strefie Darek (Bydłos, ale o Nim kilka słów później), poinformował mnie, że jestem wysoko, a Jeglin jest trzeci. 

Jak na wybiegu - rozciągam pasmo.

Bieg. Tutaj zaczęły się problemy. Biegło się fatalnie. Miałem ochotę zejść (z trasy i na zawał), ale bardzo dzielnie wspierała mnie kibicująca mi rodzinka, oraz rodzinka Jeglina oraz żona i brat Arka i grupa IM2010 i w ogóle dużo osób. Pierwsze kółko przeleciało jeszcze jako tako. Średnia w okolicach 4:50/km. Później było coraz gorzej. Upał dawał się ostro we znaki. Kilka razy zatrzymałem się na rozciąganie pasma, które trochę mi dokuczało (kontuzja kolana). Ale oprócz tego nie byłem w stanie pobiec szybciej niż 5 minut/km (12km/h). Dramatycznie wolno. Tętno miałem 177, a biegłem tak wolno. Myślę, że to brak przygotowania biegowego. W Suszu, jakoś poleciało, a w Borównie mnie postawiło. Pomimo tego, że mnie stawiało, to innych stawiało jeszcze bardziej. Chociaż taki Lubomir L. pobiegł arcyszybko, Mariusz Pyszynski łyknął mnie na biegu, pomimo że miałem przewagę po rowerze. W Klagenfurcie pobiegłem maraton leciuteńko wolniej, niż 2xpółmaraton wczoraj, ale w Klagenfurcie był pełen Ironman i 36 stopni, a nie 30.
I'm so hot!


Trochę żałuję słabego biegu, bo mogło być trochę lepiej, mogłem złamać 5 godzin, a skończyło się na 5:01. Mogłem dogonić Wojtka Łachuta, mogłem nie dać się Mariuszowi i Lubomirowi. Mogłem, ale się nie dało. Ostatecznie jestem bardzo zadowolony, a pomimo masakry na biegu przesunąłem się na 16 pozycję - najlepszą do tej pory w zawodach tej rangi. 

Euforia na mecie.
 Podziękowania napiszę później, wraz z dłuższą relacją.