poniedziałek, 15 lutego 2010

Styczeń szczelił, jak z bata szczelił

No tak, ostatnio za dużo nie pisałem. Właściwie nawet nie wiem dlaczego. Pomysły niby są, ale chęci brak. Postaram się to naprawić w lutym. No a teraz podsumujmy nieszczęsny styczeń.

W końcu wziąłem się za poważniejsze trenowanie. Na początku miesiąca zacząłem czuć wodę. Czucie wody oznacza, że dokładnie wiem jak woda przepływa po moim ciele. Pomaga, to w dobraniu odpowiedniej sylwetki w wodzie. Została jeszcze do wyczucia "świadomość ruchów", czyli kontrola na częściami ciała, których się nie widzi. Podobno jest to najtrudniejsze. Trzeba jeszcze czuć nacisk, który wywiera się na wodę. Chyba trochę rozróżniam siłę z jaką naciskam wodę. Ćwiczenia na czucie wody można znaleźć w internecie. Na początku wydaje się, że nic nie dają, ale po 2-3 miesiącach czuć ogromną różnicę.

W ramach utrzymywania kontaktów rodzinnych odwiedli nas "krakowiaki", czyli kuzyni z Krakowa. Cośmy w snookera pograli, to nasze. Niby snooker, to nie sport, ale dobrze wpływa na koncentrację i spokój.

Dwa pierwsze starty biegowe w tym roku, były bardzo słabe. Nawet nie zanotowałem dokładnych czasów w biegu "Policz się z cukrzycą" i "Biegu Chomiczówki". Niestety jest słabo z bieganiem. Jednakże nie załamuję się i znowu wracam do budowania "bazy biegowej", do ironmana jeszcze sporo czasu i forma przyjdzie. Przy okazji Piotrek Szrajner obiecał pomoc przy budowaniu formy. Właściwie, to cieszę się, że wyszło tak szybko że nie jestem w najwyższej formie.

Najważniejszą rzeczą ironową w tym miesiącu była wizyta u p. Piotra Wiśnika - fizjologa nielichej klasy. Uzyskałem wiele pomocnych informacji, które ciężko streścić na blogu. Pan Piotr pomógł mi w wyznaczeniu poszczególnych stref treningowych. Na kolejnym biegu - "Eco maratonie" miałem już wyznaczone tętno z którym należało biec. Poza tym bieg był hiperfajny, choć mroźny okropnie! Jadąc na wyścig musiałem pożyczyć samochód cioci (mój nie chciał odpalić przy 17 stopniowym mrozie). W trakcie podróży zgubiłem tablicę rejestracyjną. Na szczęście ciocia nie była zdenerwowana i wybaczyła mi ten czyn niegodny ze spokojem stoika. Okazało się później, że Ona także gubi tablicę, która jest wyjątkowo nisko zamontowana.

Tak poza wszystkim eko maraton, to bardzo fajna inicjatywa. Jest to cykl 4 biegów, których łączny dystans wynosi 42 km (mniej więcej).Opłatą startową są: puszki, makulatura, butelki itp. Nagrodą dla najlepszego (to nie dla mnie ... jeszcze) jest wyjazd na maraton do Monako. Ale można także zostać wylosowanym i pojechać wraz z najlepszym. A nóż dopisze mi szczęście. Oprócz tego to świetna zabawa i świetny trening. No i na końcu jest znakomita, ciepluchna zupa.

Ostatnim startem w tym miesiącu startem był dramatyczny triatlon zimowy. Pierwszy raz wycofałem się z zawodów. Warunki rowerowe były tak tragiczne, że nie dało się jechać. Pierwsze okrążenie przeszedłem prawie całe. Chociaż ciężko mówić o chodzeniu, to było pełzanie. W butach szosowych* w śniegu po kostki nie da się chodzić. Byłem strasznie zły, ale sms od Ester z Entre.pl i IM2010, poprawił mi humor. Silvia napisała, że dobrze zrobiłem - nie było po co ryzykować kontuzji. Pisała dalej, że ona kiedyś nie zrezygnowała i złamała sobie rękę. Niestety pani doktor znowu ma złamaną rękę (tym razem przytrafiło Jej się to na treningu) ... Silvia!!! Wracaj do zdrowia i jeszcze raz dziękuję za smsa.

Silvia z winami:













* Buty na rower mogą być następujące:
- zwyklaki ... np. cichobiegi










- MTB - to już jest wyższa technologia, ponieważ wpinamy się nimi w pedał, co sprawia że możemy "pedałować do góry", tzn. ciągniemy nogą, także do góry (i do przodu i do tyłu). Taki wynalazek znacznie poprawia efektywność naszego przemieszczania się do przodu, natomiast trzeba stracić kilka zębów zanim nauczy się człowiek zeń wypinać. Buty zrobione są tak, że umożliwiają nam w miarę normalne chodzenie.



















- buty szosowe. Prawie to samo co MTB. Z tym, że mają znacznie większe bloki (czyli patent którym wpinamy się w pedał). Dodatkowo mają absolutnie płaską podeszwę i są znacznie bardziej sztywne, niż MTB. Na rower są idealne, ale ciężko się w nich chodzi. Dodatkowo buty szosowe można wpiąć, tylko z jednej strony pedału, a pedały do butów MTB umożliwiają wpinanie z dwóch lub czterech stron.























Przed sylwestrem żartobliwie odpowiedziałem, że noworocznym postanowieniem jest naumieć się układać kostki rubika 4x4x4. To postanowienie zostało zrealizowane już w styczniu. Chociaż jeszcze nie znam wszystkich ruchów na pamięć, ale już niewiele brakuje. Dla niedowiarków: tak są różne "rozmiary" kostki.

3x3x3:











4x4x4:













Książki, które skończyłem i które pamiętam w chwili pisania :) Dalej czytam sagę o Jakubie Wędrowyczu. Druga cześć nie była już tak dobra jak pierwsza, ale trzecia jakością nie odbiega od pierwszej. Być może to dlatego, że druga część jest dłuższą powieścią, a pierwsza i trzecia są krótkimi opowiadankami.

Zapoznałem się także z "Dreams from My Father" tegorocznego zdobywcy pokojowego nobla. Muszę przyznać, że początek książki był bardzo ciekawy, jednakże później, kiedy Barack opisuje swoją podróż do Afryki jest już mniej ciekawie.

Ostatnią pozycją była "Mroczna arena" Mario Puzo. Muszę oddać wiele literaturze Amerykanina. Książka jest znacznie ciekawsza, niż Ojciec Chrzestny, chociaż ... może jest to spowodowane dość powszechną znajomością najbardziej rozpoznawanej książki Puzo. Z takimi lekturami wiąże się poczucie, że czytam powieść genialną z wieloma metaforami i symbolami i chociaż nie do końca je wszystkie rozumiem, to mam wrażenie, że jest to "coś".

W związku z kręceniem na rolkach (jazda na trenażerze, czyli mniej więcej rowerze stacjonarnym) skończyłem sagę "'allo, 'allo". Teraz już wiem wszystko! Wiem, kto kiedy trzymał portret "Upadłej Madonny z wielkim cycem" van Klompa, wiem dlaczego Monsieur Alphonse nie poślubił Edith i w ogóle wiem wszystko ;)

W końcu opracowałem sobie kalendarz startów. Zobaczymy co z tego będzie.

Oprócz tego kupiłem sobie wagę! Muszę zacząć się odchudzać! Starty, które są już w kalendarzu czekają.

Skleciłem filmik (ostatni) z cyklu moich podróży na ironmana. Niestety jest jakiś taki, trochę słaby i go nie pokazuję. Ale jak ktoś jest uczony i mądry, to sobie znajdzie :)

 Ostatnią hiper dobrą rzeczą był fakt, że w pracy zostałem zaangażowany do projektu "Future Internet". Będę tworzyć internet przyszłości - rozwiązania, które będą miały w nim zastosowanie.

Na koniec kilka zdjęć z noworocznego spotkania entre:

Z Mirkiem Wrotkiem, bardzo miłym Entrakiem :)














Wraz z DAR'ami i Filem. DAR to rodzinna inicjatywa o której można przeczytać tutaj. Jest to tak fajna sprawa, że ja pierd** :)















wina pite:


takie sikadło jeszcze z Livigno.















Kolejny sikacz z Livigno ... Ale nie był tragiczny :)


 

Wino tak dobre, że ja nie wiem ... dziwne ... ale dobre ... tylko niestety drogie.

czwartek, 11 lutego 2010

A co ja myślę o tej olimpiadzie

Janusz Krężelok, Katarzyna Karasińska, Andrzej Bachleda-Curuś. Ten nazwiska przeciętnemu zjadaczowi polskiego chleba nie mówią zupełnie nic. Może ostatnie kojarzy się z dziewczyną holywoodziego aktora, jednakże artykuł jest o sportach zimowych, więc zapewne chodzi o tego skoczka.

Tak właśnie przedstawia się nasza wiedza na temat polskich reprezentantów sportów zimowych. Wszyscy znają wielkiego Adama Małysza, ostatnio gazety trąbią o tryumfach Justyny Kowalczyk, część współplemieńców zapewne pamięta bohaterskie poczynania Tomasza Sikory na biathlonowych trasach. Czy ktoś jeszcze uprawia jakieś sporty zimowe w Polsce? Czy Polacy znają jakieś sporty zimowe? Ich wiedzę doskonale obrazuje sytuacja, która wielokrotnie miała miejsce podczas moich lekcji jazdy na nartach. „Czy znasz jakiegoś polskiego narciarza?” - pytałem uczące się ze mną dzieci. „Tak, Adama Małysza”. Nie ujmując nic z zasług naszego Orła z Wisły, to ciężko powiedzieć o nim „narciarz”. Adam Małysz jest skoczkiem, co jest powtarzane w informacjach prasowych na Jego temat. Skoczek w dal jest skoczkiem pomimo tego, że biega i w dodatku biega hiper szybko. Skoczek do wody, pomimo tego że czuje się jak ryba w wodzie i mało kto jest w stanie przepłynąć 50 m szybciej od niego, jest skoczkiem. Chociaż niejeden skoczek narciarski przejedzie slalom szybciej ode mnie, wciąż jest „tylko” skoczkiem.

Nie lepiej jest z ogólną wiedzą o współczesnym sporcie zimowym. Aksel Lund Svindal i Lindsey Vonn, to dwukrotni zdobywcy wielkiej kryształowej kuli w … narciarstwie alpejskim. Może ktoś o nich słyszał, ale nazwisko jeden z wybitniejszych slalomistek ostatnich lat - Marlies Schild jest obce prawie każdemu. Chociaż trudno to sobie wyobrazić, ale Ole Einar Bjoerndalen wygrał zawody pucharu świata więcej razy, niż Adam Małysz. Co więcej zrobił, to najwięcej razy w ogóle. Nie ma reprezentanta sportów zimowych, który zrobiłby to więcej razy niż (jak pięknie nazywają go Krzysztof Wyrzykowski i Tomasz Jaroński) cesarz z Norwegii. Kto wie czym różnią się skeletony od saneczek?

Niestety tak to wygląda. Dopóki nasza wiedza o zimowym sporcie będzie tak dogłębna jak wiedza Andrzeja Borowczyka o formule 1, będziemy mogli tylko mówić o „sympatycznych Finach/Norwegach/Francuzach”, będziemy zadawać pytania „Czy jeśli Kubica wyprzedza Alonso, to jest od niego lepszy”. Dlaczego ktoś miałby starać się o wynik, skoro dobry rezultat w pucharze świata jest mniej wartościowy, niż Polak zasiadający na ławce rezerwowych w zagranicznym klubie. Co więcej, niech czytelnik zastanowi się, czy potrafi wymienić więcej piłkarzy grzejących ławę, czy więcej polskich reprezentantów na olimpiadę w Vancouver, oprócz wyżej wymienionych? Po co Polacy się pchają na olimpiadę skoro nawet rodacy tam ich nie potrzebują? Przecież Kuszczak na stałe goszczący w bramce czerwonych diabłów jest bardziej wartościowy, niż dziesięć złotych medali na olimpiadzie.

Ludzie przestańmy mieć jakiekolwiek oczekiwania wobec polskich olimpijczyków. Przecież „oni” są słabi, no chyba że czasami jacyś „nasi” wygrają. Chociaż należy zauważyć, że niektórzy drugie miejsce na mistrzostwach świata Adama Małysza uważało za porażkę. Rodacy mam prośbę: dalej wspominajcie Wembley, Górskiego i Dudka, „którego na mundial nie wzięli”, ale nie mówcie o zimowych olimpijczykach „nasi”, przecież nawet nie wiecie jak się nazywają.