piątek, 25 grudnia 2009

Umieć przegrać

W środę 11 listopada odbył się jak od 21 lat bieg niepodległości. Był to pierwszy bieg w którym założyłem koszulkę entre. Fakt z którego jestem bardzo dumny. *

W tymże biegu chciałem po raz pierwszy zejść poniżej 40 minut na 10 km. Wiedziałem, że nie mam dużych szans. Po pierwsze 39:59, to jest szalenie szybko. Szalenie – dla porównania, rok temu w biegu „Human Race” uzyskałem czas 53 minuty (z lekkim haczkiem). 13 minut w przeciągu roku, to bardzo duży postęp. Gdyby następował on systematycznie, to za rok byłbym w okolicach rekordu świata. Po drugie (i chyba najważniejsze) nie byłem na to dobrze przygotowany. Mój sezon startowy skończył się po zawodach Ironman. Od tego momentu zapuściłem lekki brzuszek, skupiłem się na treningu regeneracyjnym i przede wszystkim na piciu piwa i wina. Po trzecie i najważniejsze w tej opowieści – byłem przeziębiony. Poprosiłem o poradę swoich dwóch moich „mistrzów”. Zarówno Zbyszek Mazurczyk, jak i Piotrek Szrajner (mam nadzieję, że nie obrażą się za wymienienie ich z nazwiska) doradzili mi, że jeśli czuję się źle, to nie powinienem wystąpić, w przeciwnym razie powinienem biec na zamierzony czas.

Takoż uczyniłem. Jednakże po trzech kilometrach zaczęło mnie przytykać i zwolniłem (zgodnie z poradą Zbyszka, Piotrek takiej opcji nie zakładał). Właśnie czy zaczęło mnie zatykać? Tutaj pojawia się cały problem. Może mogłem biec dalej? Sam nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ostatecznie resztę dystansu prze-truchtałem. Po raz pierwszy nie poprawiłem czasu w biegu na 10 km. Od roku w każdym biegu poprawiałem czas. Raz tylko nie udało mi się ustanowić nowej życiówki na 5 km. Miało to miejsce na GP Warszawy. Dwa tygodnie przed feralnym biegiem na wcześniejszej edycji GP Warszawy skręciłem kostkę. 14 dni bez treningu sprawiły, że nie byłem wstanie poprawić się na te 5 km – wtedy jednak nie miałem do siebie pretensji, w przeciwieństwie do tego biegu niepodległości.

Oprócz w/w faktów odnośnie do mojego biegu pojawia się kolejny. Jeśli za każdym razem poprawiam życiówki oznacza, to że jestem jeszcze słabym zawodnikiem daleko od kresu swoich możliwości. W końcu jest to mój pierwszy pełny sezon startów, więc jak to powiedział Zbyszek, „okazji do poprawienia życiówki na 10 km będę miał jeszcze mnóstwo”. Niestety do biegu niepodległości podszedłem zbyt ambicjonalnie, co już raz zdarzyło mi się w biegu dookoła zoo, tydzień przed maratonem krakowskim. Wydaje mi się, że pomimo zatykania mógłbym dobiec na metę z czasem w okolicach 42 minut, co byłoby poprawą w stosunku do poprzedniego rekordu, ale postanowiłem wszystko na jedną kartę – poprawię się od razu na 40 minut. Chyba trochę bez sensu. A raczej na pewno, bo teraz zżerają mnie wyrzuty sumienia.

Pozostaje jedynie zaakceptować „porażkę” (co nie jest proste) i czekać na kolejne wyścigi.

* - od niedawna jestem członkiem klubu Entre, który jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym klubem biegowym w Polsce

niedziela, 20 grudnia 2009

Słów kilka o Californication

Nasz bohater jest pisarzem. Jednakże Hank ma jeden problem (w gruncie rzeczy ma ich kilka) nie może nic napisać. Oprócz tego pan Moody ma wielkie powodzenie u kobiet. Z całą pewnością można powiedzieć o nim Casanova. Jednakże drugi stereotyp, który przychodzi na myśl jest nietrafiony. Wzór Don Huana nie pasuje do Hanka. Wspaniały kochanek z opery Mozarta „Don Giovanni” jest osobnikiem zepsutym do szpiku kości. Johnny Deep jako Don Huan DeMarco jest jedynie podrywaczem. Casanova jest kimś więcej, jest wykształcony, posiada olbrzymią wiedzę i doświadczenie. Jest KIMŚ. Znał wiele znakomitości i przebywał u wielu znakomitych osobistości ówczesnego świata. Ludzie doceniali jego czyny, jednakże została zapamiętany tylko jako kochanek. Na tym zakończmy poszukiwania stereotypów, bo chociaż porównywanie wzorców może być bardzo ciekawym zajęciem, chciałbym zająć się udowodnieniem wszystkim niedowiarkom, że główny bohater serialu jest kimś więcej, aniżeli łamaczem kobiecych serc i zdobywcą ich cnót.
Przede wszystkim główny bohater jest osobą porządną. Nie zdradza swojej przyszłej (?), niedoszłej żony Karen, jego rozwiązłość jest spowodowana brakiem związku pomiędzy nimi. Obserwując współczesny świat dochodzę do wniosku, że uchowanie się od zdrady, z całą pewnością zakrawa na beatyfikacje. Zachowuje (wbrew pozorom) także rozsądek w doborze partnerek. Nie angażuje się w seks, który ma być zemstą na mężu, odrzuca seksualne propozycje miłości jego przyjaciela Lew Ashby'ego, kochance każe zająć się dzieckiem, a nie jego męskością. W serialowym świecie, wszystkie spotkane kobiety chcą przespać się z Hankiem, a on jedynie wykorzystuje możliwości, które stworzył mu los, ale przecież kto nie wykorzystałby takiego daru? jednakże on potrafi sobie odmówić. W jednym z pierwszych odcinków, Moody „dostaje kosza” od agentki, która „ma męża i jest szczęśliwa”, pisarz nawet nie próbuje wpłynąć na zmianę jej zdania.
Główny bohater jest również osobą, którą śmiało można uznać za inteligenta. Jego książka (najprawdopodobniej) nie jest napisana w stylu, który prezentują współczesne „gwiazdy” polskiej literatury, takie jak Dorota Masłowska, czy Michał Witkowski. Chociaż nie znamy ani treści, ani języka można, to wywnioskować z wywiadu udzielonego Henremu Rollinsowi. Na antenie krytykuje powszechne, także w Polsce, skróty takie jak „LOL”, „BJ” (blowjob). Pseudomowa jest obecna przede wszystkim w internecie, w którym liczy się przekazana informacja. Im szybciej, im więcej się dowiemy, tym lepiej. Wg Hanka wcale tak nie jest. Krytyka takiego sposobu porozumiewania się, świadczy o braku nowomowy w jego książkach. Ten fakt urzekł mnie absolutnie. Czytając książki młodego pokolenia nie mogę powstrzymać się od wrażenia, że zależy im przede wszystkim na bezsensownym zaszokowaniu czytelnika. Treść książek jest przynajmniej bardzo słaba, a forma, którą się posługują daleka jest od geniuszu Witkiewicza. Jestem przekonany, że nowi pisarze nie przekazują nic czego nie znajdę w „starych” książkach. Nie oznacza, to że „stare jest lepsze”, po prostu nowe jest bardzo słabe.
Wracając do tezy Hanka jako wykształconego człowieka, należy zauważyć że zna on, zarówno klasyków (czego chyba brakuje naszym pisarzom) jak i współczesnych mu pisarzy. Uznaje geniusz ich dzieła. Poznawanie „konkurencji”, ukazuje Moody'ego jako pasjonata literatury, a nie nadętego pisarzyny zamykającego się we własnej skorupce uwielbienia. Jasnym jest, że zanim stworzymy coś wartościowego, na początku trzeba swoje przeczytać, swoje obejrzeć i swoje posłuchać. Chociaż w serialu nie jest to powiedziane wprost, wydaje się że Hank poznał klasyków literatury, poznał kunszt Balzac'a i Wilde, później poznał literaturę współczesną i znalazł swoje miejsce, lukę w której miał coś do przekazania. Czytając współczesnych polskich twórców, można odnieść wrażenie, że zależy im przede wszystkim na napisaniu. Wartość i oryginalność pozostaje na drugim planie.
Mimo tego Hank nie potrafi się odnaleźć w swoim świecie. Choć „tonie w morzu cipek, jedyne czego chce jest miłość”. Chociaż większość mężczyzn z całą pewnością zamieniłaby swój dom na frywolne życie w otoczeniu kobiet, to Hank jest w swoim podejściu oryginałem i on woli dom z ukochaną. Oczywiście scenarzyści nie dadzą mu sprawdzić się jako ojciec i mąż, ale przecież bez seksu i kobiet serial nie miałby sensu, bo kto chciałbym oglądać dobrego ojca i męża, spełnionego pisarza? Każdy mężczyzna woli widzieć siebie w roli podrywacza, a nie w roli papcia w rajtuzach i kapciach z przytwierdzoną fajką i gazetą.

niedziela, 6 grudnia 2009

Podsumowanie listopada

No to lecimy powoli, co się robiło:

Tri:
Po pierwsze udało mi się zmontować filmiki z zawodów ironmana w Borównie. W archiwum jest wpis z linkami. Kosztowało mnie to kilka nie przespanych nocy. Oprócz tego, niestety miałem ogromne problemy z dostosowaniem formatu filmów do takiego, który program do obróbki filmów będzie w stanie przetrawić. W końcu po wielu próbach i wielu programach udało mi się wszystko sklecić w całość w najprostszym "windows movie maker".

Drugą ważną rzeczą był udział w "Biegu niepodległości". Pierwszy raz wystąpiłem w firmowej koszulce Entre. Start nie był zbyt udany o czym piszę post. Niestety proces twórczy jest długi i mozolny i wciąż go nie ma. Ale będzie, w którym opowiem o trudzie i wyniku.

Na razie dwa zdjęcia z biegu:












Przed biegiem spotkałem Uli :) Jak zwykle :) Ta pani jest 6 na świecie w swojej kategorii wiekowej w ironmanie!


















Finisz.

Rychu dzięki za zdjęcia!

W listopadzie dostałem pochwałę przed frontem za znaczną poprawę techniki pływania. Cieszy mnie to przeogromnie, ponieważ chciałbym coś powalczyć w sprintach triatlonowych. Coś powalczyć, czyli nie być ostatni, a może załapać się nawet do jakieś grupki. Na krótkich dystansach pływanie jest kluczowe, ponieważ dozwolony jest "drafting", czyli jazda na kole. Strata nawet kilku sekund oznacza niemożliwość podłączenia się do grupy. W związku z pływaniem wybrałem się na sprawdzian wraz z grupą IM2010. W debiucie udało mi się uzyskać całkiem przyzwoity czas - 18:43 na 1000 m. Biorąc pod uwagę zupełny brak doświadczenia w pływaniu na czas jest wynik całkiem nielichy.
















Na początku miesiąca odwiedziłem Polka w Olsztynie. W niedzielę wybrałem się na krótką przebieżkę, która okazała się być długą przebieżką, bo jezioro które miałem obiec okazało się być zdradliwym jeziorem. Wyszło wszystkiego 21 km. Okazuje się, że nie jestem w złej formie i daję sobie radę z takimi dystansami. Przy okazji zrobiłem zdjęcia mazurskiej łąki. W rzeczywistości wyglądało, to znacznie lepiej, ale "wyszło jak wyszło".

No i w końcu zacząłem dbać o wagę. Trzeba ją trochę zacząć zbijać na nowy sezon.















Dział mózgowy:


W listopadzie udało mi się zmęczyć "Autostopem przez galaktykę". Powieść ciekawa, ale chyba nie będę się nad nią rozwodził. Trzy grube tomiska poszczególnych części, chyba mnie trochę znużyły.

Listopad stał pod znakiem relacji mojego kolegi Stefana z swojej podróży po Ameryce Południowej. Stefan raz na jakiś czas wysyła mi (i kilku innym znajomym) zdjęcia i przeżycia, które spisuje w spotkanych kafejkach internetowych, gdzieś na kontynencie amerykańskim. Oto kilka zdjęć z tej niebywałej podróży:







































































Ostatecznie zacząłem coś więcej pisać, ale jak pisałem wyżej. Idzie to bardzo opornie.
 
 Wino:

Nie napiłem się ani jednego wina! ani jednego! mam nadzieję, że w grudniu, to się zmieni.

Kuba