niedziela, 3 stycznia 2010

podsumowanie grudnia

Wybił już któryś stycznia, więc trzeba napisać podsumowanie poprzedniego miesiąca.

W grudniu jak w garncu: przede wszystkim pływanie. Chociaż pływałem znacznie mniej, niż w poprzednich miesiącach. Łącznie wyszło jakieś 12 treningów na basenie. W związku z wyjazdem na narty pobiegałem w górach i w śniegu. Po powrocie do Warszawy także biegałem w świeżo spadniętym śniegu. Bieganie w śniegu, to jest to co tygrysy lubią najbardziej.

Oprócz tego wrzuciłem do treningów więcej roweru. Wybrałem się na trzy krótkie przejażdżki i trochę porzeźbiłem na trenażerze.

Jednym słowem, trochę mniej basenu (w styczniu znowu będzie więcej), więcej biegania, a roweru dawno już tak dużo nie było.

Szóstego grudnia pierwszy raz spełniałem się jako organizator biegu. Relacje z biegu można znaleźć tutaj. Bardzo mi się cała historia podobała, mam nadzieję, że jeszcze będę miał okazję się sprawdzić w roli "orga".

Dzielna grupa w biurze zawodów: Fil, Renata i ja.







Pierwszy raz rozdaję medale.

















A oto medal dla Ciebie. Każda kobieta o tym marzy :)

















W połowie grudnia wyjechałem na narciska. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu jazda na nartach sprawiała mi wielką radość. W Livigno było pieruńsko zimno - temperatury dochodziły do -20 (a czasami i więcej) stopni. Oprócz tego było bardzo słonecznie, co w grudniu ponoć zdarza się niezwykle rzadko. Ja natomiast opalałem się na słońcu przez siedem dni.














 "Nasza strona". Niestety gondola nie działała i trzeba było "robić Bjoerndalena", żeby dotrzeć do wyciągów.










 Livigno od reszty świata oddziela tunel. Jednopasmowy tunel.















 Dość ładnie.












Jazda na muldach, mało dynamicznie, ale rytmicznie.


Autentycznie zamarźnięta piana w piwie. Musiało być nieźle "chrzczone". Z drugiej strony lody o smaku piwa, to nie lada rarytas.












Ponoć ubezpieczenie nie obejmuje złamań powstałych w skutek jeżdżenia poza trasą.


Pierwszego dnia zażył się mały incydent. Trochę nierówno założyłem rajstopy co zaowocowało ogromną raną na piszczeli. Na szczęście tata znał stary indiański sposób na takie rzeczy, mianowicie podpaski. Podpaski sprawdzały się bardzo dzielnie jako dodatkowa osłona moich kości. Wyjazd był więcej niż udany. Przy okazji zakupiłem kilka win, które przetestowałem jeszcze w tym miesiącu.


W dziale umysłowym muszę zacząć od filmów Clinta Eastwooda. Filmy w jego reżyserii są absolutnie nieprawdopodobne. Przede wszystkim ogromne wrażenie zrobił na mnie film "Bez przebaczenia". O tym filmie jest ciężko napisać coś sensownego. Absolutnie trzeba obejrzeć. Po za tym "Prawdziwa zbrodnia" i kilka innych. Polecam bardzo, bardzo.

Z książek przeczytałem kolejną część opowieści Andrzeja Filipiuka o Jakubie Wędrowyczu. Niestety była druga część jest znacznie słabsza, aniżeli pierwsza. Jednakże nie zniechęcam się i zaczynam część trzecią. Niestety trochę zawiodła książka Christofera Moora pt. "Błazen". Książka ma wiele nawiązań do szekspirowskiego "Króla Lira". Muszę się przyznać, że nie znam dobrze treści powieści średniowiecznego mistrza, więc z całą pewnością nie zrozumiałem wielu nawiązań. Z drugiej strony język, którym jest napisana książka jest dość męczący i chaotyczny. Postanowiłem odłożyć ją na "za jakiś czas", kiedy to będę mądrzejszy i poznam więcej dzieł klasyków.


Na koniec udało mi się wysłać tony zaległych pocztówek. Ufff. Mam to już za sobą.


Winka pite:


Broquel! Absolutnie dobre wino! Próbowałem je na początku kariery winarskiej i wtedy mnie nie powaliło. Ale tak to jest z początkami. Na początku grudnia umówiłem się z moją przyjaciółką Olą Z. i obaliliśmy sobie bardzo dobre winko, jakim okazała się być zawartość tej dość oryginalnej butelki. Myślałem, że mam to wino sfotografowane. Niestety ... musiałem kraść zdjęcie z innej strony.





Ventisquero Grey, szczep Cabernet Sauvignon, przez niektórych nazywanym camembert :) Najwyższy model Ventisquero. Rozpływa się w ustach, po prostu jest jak marchewka od której następuje orgazm w buzi.  Podobno jest Grey ze szczepu Merlot, ale jest on dostępny tylko w Chile. Raz na jakiś czas można pozwolić sobie na taki luksus. Absolutnie jedno z lepszych win, które piłem. Kolejne wino bez zdjęcia - skleroza w tym wieku.

Kupione we Włoszech. Siki.

















Rioja i to dobra Rioja! Generalnie nie lubię Hiszpańskich win, bo są pikantne (a przynajmniej spora większość), ale to jest bardzo dobre. Wyraziste i oleiste. Polecić mogę.














Wino z sylwestra. Siki, ale dało się je wypić.
















Ostatecznie piłem jeszcze jedno wino, ale niestety moja kochana babcia wyrzuciła je do kosza. Jednakże były to siczki.


Zdjęcia z biegu ze strony entre.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz