poniedziałek, 10 stycznia 2011

Zdjęciowe i sportowe i trochę życiowe podsumowanie roku cz.1

Początek roku zaczął się bardzo miłym sylwestrem. W poprzednim roku osiągnąłem całkiem sporo: debiut w Ironmanie, przyjęli mnie do Entre, tak więc wszystko wskazywało na to że ten rok będzie gorszy. Jakoś składało się tak, że po złym sylwestrze rok był udany i na odwrót. No a poza tym wysoko zawieszona sportowa poprzeczka nie wróżyła mi dobrze. Przed końcem roku zakupiłem sobie kostkę Rubika 4x4x4 i moim noworocznym postanowieniem, było nauczenie się układanie tego sprzętu. Nigdy nie stawiam sobie noworocznych postanowień, więc i to było potraktowane z przymrużeniem oka.



Sportowy początek roku był bardzo dużym ciosem. Dziwnym trafem okazało się, że nie jestem w stanie biegać tak jak to miało miejsce na jesieni. Pierwszym szokiem był Bieg Chomiczówki. Wcześniej nabiegiwałem 20 minut z hakiem na 5 km i to w momencie kiedy skręciłem sobie lekko nogę, a tutaj? 25 minut ... usprawiedliwienia w stylu kaca i bardzo trudnych warunków nie trafiły do mojej głowy. I bardzo dobrze. 
Muszę bardzo podziękować Państwu Bielakom, którzy umówili mnie na spotkanie z panem Wiśnikiem - fizjologiem. On dał mi pierwsze wskazówki jak trenować, co jeść po treningu. To był pierwszy punkt zwrotny w sezonie. Dodatkowo moja waga jakoś urosła, postanowiłem kupić wagę, co było drugą ważną decyzją. Waga dawała wyraźny i obiektywny pogląd, na to czy treningi i dieta dają rezultaty.


 Ważną częścią sezonu były treningi z mastersami, czyli basen z najlepszymi instruktorami pływania na świecie :) Trener Ola poprawiała moją technikę, a ja pływałem coraz szybciej. Trener Andrzej udzielał ogólnych wskazówek treningowych. Dodatkowo Piotrek Szrajner (chyba najlepszy biegacz-triatlonista) jakiego znam ułożył mi program treningowy z przygotowaniem do maratonu. Wykorzystując wiedzę daną mi przez pana Wiśnika realizowałem treningi Piotrka. Niestety okazało się, że jest to trening zbyt ciężki. Wysiadło mi ścięgno Achillesa. Na szczęście skończyło się na zapaleniu torebki stawowej.

Po półmaratonie warszawskim, który przebiegłem po dwu tygodniowej przerwie załatwiłem się na dobre i musiałem zarzucić bieganie na kolejny miesiąc. Waga na szczęście nie skakała i zacząłem gubić kilogramy (właściwie do dziesiąte części kilogramów, ale w miarę regularnie). Mogłem jeździć na rowerze wraz z "dzikusami" z Ronda Babka (kolarze). Kolejną ważną decyzją (chociaż podjętą trochę wcześniej) było odpuszczenie sobie biegów na krótkich dystansach. Przestałem interesować się poprawianiem wyników na 10 km. Od czasu do czasu pojawiłem się na jakimś biegu, ale nigdy nie biegałem go "na serio", zawsze było z pulsometrem, który informował mnie o przekroczeniu zakładanego progu intensywności.

Absolutnie najważniejszym wydarzeniem sportowym zeszłego roku, było nawiązanie bliskiej współpracy z Mikołajem Luftem. Lufciarz ułożył mi plan treningowy, pomierzył progi, nauczył co to jest superkompensacja i jak należy się przygotować do szczytu formy. Zaczęły się długie samotne treningi. Nie tyle męczące pod względem fizycznym, ale pod względem psychicznym. Audiobooka "Przygody Dobrego Wojaka Szwejka" w błyskotliwie doskonałym czytaniu Pana Jerzego Stuhra ułatwiały mi te trudne chwile. Pomimo "czytania" innych książek podczas niezliczonej ilości treningów szczególnie ta zapadła mi w pamięć. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie zbzikowałem dzięki audiobookom. W początkowej fazie przygotowań miałem mnóstwo pecha. Głównie sprawa rozchodziła się o rowery. NIGDY! NIGDY! nie dawajcie rowerów do sklepu Królaka w Warszawie - obsługa jest chamska, a sprawa "naprawy" skończyła się w sądzie i może niedługo się zakończy. Oprócz tego zdarzały się pękające szprychy 40 km od domu, zapalenia (lekkie) uszu, przeziębienia itd. Można powiedzieć, że próbuję się wymigać z treningów, ale taki to już mój pech, że na treningach często idzie coś nie tak - czasami trafiały się problemy z Garminem itd. Na moje szczęście nigdy nic złego nie trafiło mi się na zawodach - chyba moi trenerzy uważają mnie za ściemniacza, kiedy im piszę że tym razem nie przejechałem założonych kilometrów ... bo pasek od pulsometru wariował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz