wtorek, 25 stycznia 2011

Zdjęciowe i sportowe i trochę życiowe podsumowanie roku cz.2


Na początku przede wszystkim muszę wspomnieć o katastrofie samolotu w Smoleńsku. Tak przeogromnej hipokryzji i zakłamania w życiu nie widziałem. Wszyscy rozczulali się nad tragedią, krzyżem, czy jak ostatnio nad raportem MAKu. Po pierwsze dlaczego nagle wszyscy zmienili zdanie i zaczęli mówić o Kaczyńskim dobrze? Dlaczego Monika Olejnik go opłakiwała? Czyżby zapomniała o słowach "stokrotka, stokrotka"? Nawet najbardziej zawzięci antykaczyści wśród moich znajomych, wstawiali świeczki i wspominali prezydenta, krytykując moją obojętność. Wystarczyły dwa tygodnie po wypadku i już można było opowiadać dowcipy o locie. Rzygać mi się chce, hipokryci! Aleksander Wielki ukarał śmiercią za zdradę swojego wroga, jeśli śmialiście się z Kaczyńskiego przed śmiercią, to nie przestańcie go wielbić po niej. Niektórzy cytowali Herberta: "To jest sprawa smaku", zapominając o dalszych słowach "który (…) każe szyderstwo wycedzić, nawet choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała". Kolejne zawiedzenie współplemieńcami nastąpiło w momencie, kiedy zaczęli znać się na procedurach obowiązujących w lotnictwie, którzy od zawsze znali określenia "ścieżka", "polecieć na drugi krąg", wiedzieli o konwencji chicagowskiej i wiedzieli do jakiej wysokości schodzi samolot, aby mieć jeszcze szansę poderwania się do góry. Jaki to ma związek z treningiem? Prosty, przestałem się przejmować ludźmi i zająłem się treningiem.

Najlepsza triatlonistka na świecie,
a na pewno najbardziej
sympatyczna i pomocna, ze mną
na mecie mojego pierwszego irona.
Nie ma co ukrywać, że jestem
półprzytomny, a co tam
jestem całkowicie nieprzytomny.



Ciężkie treningi, no może przede wszystkim długie, zakończyły się startem na sprawdzianie w Mortizburgu. Dystans połówka ironmana. Założenia: na pływanie brak, rower … poniżej progu, bieg: dopiero na 5-7 km przed metą przyspieszyć, początek przebiec bardzo pasywnie. Większość zawodników IM2010 wystartowała w Czechach, gdzie spora część z nich złamała pięć godzin na dystansie połówki. Postanowiłem się tym nie przejmować i nie naginać. Trener Mikołaj wie co dla mnie dobre. Wyjazd sam w sobie był doskonały: podróż z Uli Furhmann, wesołe towarzystwo, żarty śmichy itd. Zapowiedziałem ostrą walkę z 6 kobietą świata, ale kiedy usłyszałem, że chce złamać pięć godzin, to wiedziałem że nie mam z nią szans. Pomimo tego pozostała nadzieja, że jednak albo ona przeliczyła swoje siły, albo ja się nie doceniłem.

Same zawody przebiegły świetnie. Znajomy Uli - Czarek pożyczył mi pianki - wciąż nie miałem prawdziwej pianki do triatlonu. Czas pływania znakomity - 33 minuty. Uli wyszła wcześniej, teraz pozostało nie stracić za dużo na rowerze, jej najmocniejszej dyscyplinie. Podczas rowerowania zdałem sobie sprawę, że rozorałem sobie dłoń podczas pływania - zahaczyłem o kamienie płynąc pod mostkiem na fosie, ale dopiero na entym kilometrze adrenalina przestała zagłuszać, lekki, ale zawsze ból. Fil na premii górskiej informował mnie o stracie. Było całkiem nieźle, oprócz tego, że wysiadł mi pasek od pulsometru i jechałem w ciemno - na wyczucie. Na tej samej premii, na której stał Filip, doping kibiców wywoływał tak wielki uśmiech, jaki ma Justyna Kowalczyk na każdym starcie, coś tak absolutnie doskonale przemiłego, że do tej pory na wspomnienie o tłumie dopingujących na sercu robi się cieplej.
Od prawej: Uli, Darek, Ja, Reńka, Janek, Fil, Radek i Wojtek

Ostatnie prace przy rowerze

Po wyjściu z wody.
Dobieg do początku roweru

Nie wygląda przesadnie szybko, ale nawet grzałem.
Po rowerze, szybko na bieg.
Zaraz zacznę przyspieszać.
Zabrakło niewiele

Kontrola tempa.
Czas 2:40 na 95km trasie, całkiem grubo. Pozostały trzy okrążenia biegu, każde po siedem i trochę kilometra. Po pierwszym Fil mówi, że Uli jest za daleko i nie mam szans Jej dogonić. Powiedziałem mu, żeby włączył stoper i na następnym okrążeniu dokładnie mnie poinformował. Na kolejnym okazało się, że jest to chyba siedem minut (albo pięć, nie pamiętam już). Policzyłem o ile muszę biec szybciej, żeby być na mecie przed Nią i wrzuciłem wyższy bieg. Na trasie był jeden, krótki odcinek (około 200m) w którym ruch był obustronny. Próbowałem ją znaleźć, było już niedaleko do mety i nie udało mi się Jej wypatrzyć. Podobno Jej się to udało i przyspieszyła. Na ostatnich 500 metrach, Fil krzyknął, żebym przyspieszył, bo jeszcze wszystko może się zdarzyć. Niestety na mecie zabrakło mi 16 sekund, ale to był najszczęśliwszy finisz w moim życiu. Do złamania pięciu godzin zabrakło mi czterech minut, ale trasa rowerowa była dłuższa. Nie udało mi się wyprzedzić Uli, ale byłem z siebie kosmicznie zadowolony, tak jak jeszcze nigdy dotąd, bardziej niż po ukończeniu pełnego dystansu ironman.
"Kto nie poznał tych radości"

Najszczęśliwszy.
To już koniec








































Trzy tygodnie później nastąpiło apogeum projektu IM2010 i apogeum mojej formy - start w Klagenfurcie. Opisałem go tutaj (uwaga jest długo). Po starcie najbardziej rozczuliły mnie zrzuty z ekranów moich braci, którzy byli ze mną na trasie, widzieli moje międzyczasy, a nawet wychwycili mnie na kamerce. Kiedy zobaczyłem to w domu byłem mocno wzruszony. Chciałbym też przeprosić tatę, który był na mecie, a ja po jej przekroczeniu, od razu poszedłem do namiotu z masażem, jedzeniem itp. Tato przepraszam, powinienem być chociaż chwilę z Tobą i podziękować Ci za ogrom pomocy przed, w trakcie i po zawodach. Na swoje usprawiedliwienie mogę, tylko powiedzieć, że wysiłek zaburzył moje postrzeganie i myślenie.

Jak to było, można przeczytać tutaj (długa lektura).
A tutaj można zobaczyć więcej zdjęć.






Wraz ze Smokiem.
Od startu w Klagen już nie było sportu. Pozostało zmęczenie psychiczne po treningu. Był jeszcze maraton w Poznaniu (relacja tutaj), start w Borównie (filmik tutaj). Pod koniec roku wystartowałem jeszcze w rajdzie przygodowym - Nawigator, lecz skończyło się dość szybko - naderwanym więzadłem w stopie i rezygnację po pierwszym etapie, a do końca roku kiblowałem w gipsie, a później ze stabilizatorem. Resztę roku poświęciłem na ćwiczenia siłowe i stabilizacyjne w ramach przygotowań na następny rok. No i Sylwester … który jak w zeszłym roku był bardzo udany. Niech więc nowy rok przyniesie jeszcze więcej dobrego, niźli stary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz