niedziela, 7 sierpnia 2011

Olimpijka w Środzie Wielkopolskiej

Przed startem.
Przed zawodami, jak zwykle trzeba się przygotować - zjeść żelki, wyregulować świeżo pożyczony rower (Tomek! Dzięki), przyczepić buty do roweru. Jeglinowi, który kręcił się obok mojego boksu, powiedziałem, że zrobiłbym to samo co On w Suszu roku 2009. Obok stał "Piotr, który został triathlonistą" i pyta się co to było. Odparłem, że zaczepiłem prawy but do lewego pedała."O kurwa", skomentował głupią pomyłkę. No ... czy może być lepszy komentarz do takiego błędu?

Zaczęło się bez niespodzianek - od pływania. Półtora kilometra ... da się przeżyć. Prawie tyle samo co w Suszu, ale z wyjściem na brzeg. Zawsze lubię wyjść na plażę, odsapnąć, popatrzeć na sytuację jaka jest na  placu boju. Na pierwszym kółku jestem tuż za Pawłem Zachem, który pływa ode mnie szybciej, ale wiem, że kiedyś muszę go łyknąć. Jeszcze trochę pływania, trochę techniki i będę lepszy.
Na pierwszej pętli.
Drugie okrążenie wyszło trochę wolniej. Osłabłem. Przede mną był i Jeglin, i Paweł, i niestety Ola Ziętek. Cholera nie mogę sobie tego wybaczyć :) Ale muszę w końcu zacząć, pływać szybciej, tłuc te kilometry na basenie. No trudno. 

W strefie zmian widzę: Jeglina, który ubiera się na rower, czyli nie wyszedłem tak daleko za Nim. Mijam Łukasza Grassa, który jest także przede mną. Rany boskie, myślałem, że On pływa wolniej. To nie jest dobry prognostyk przed Roth. Ech. Ola (Ziętek) wybiega z rowerem, ja w strefie wyprzedzam Łukasza i wybiegam z boksu.


Mijam sędziego, który pilnuje, abym za wcześnie nie wskoczył na rower. Buty mam przymocowane do roweru gumkami recepturkami. Wkładam je dość szybko i zaczynam pedałować. Po chwili śniadanie podchodzi mi pod gardło i zwalniam, patrzę na licznik ... zwolniłem i jadę 36km/h, ale idzie dość lekko. Mijam Olę Ziętek. Dojeżdża do mnie inny zawodnik i proponuje wspólną pracę. Jedziemy we dwójkę. Arek, wychodzi na prowadzenie i znowu mam śniadanie pod gardłem, po chwili zwalnia - mówi, że musi odpocząć po pływaniu. Po około 5 minutach tętno wraca w ryzy dozwolonego.

Nadajemy tempo.
W oddali widzę Pawła Zacha. Ustalam z Arkiem, co robić. Czy dać mu podłączyć się pod nasz "peleton" i próbować go ujechać, czy wyrobić sobie przewagę przed biegiem. Ostatecznie Paweł nie podłączył się pod nasze "grupetto" i jedziemy dalej. Doganiamy kolejną grupę. Odpoczywamy i dajemy taką dzidę, że grupa się rozrywa. Rozrywanie odbywa się głównie na licznych nawrotkach. Zadziwiające jak triatloniści źle wchodzą w zakręty. Po nawrotce robi się taka przerwa, że wystarczy trochę mocniej przycisnąć i kolejni zawodnicy odpadają od peletonu. Mocniejsi utrzymują koło, ale i ci po kilku kilometrach odpadają. Scenariusz powtarza się kilka razy. W pewnym momencie zastanawiam się, czy nie podłączyć się pod grupę dublującej nas elity. Ostatecznie rezygnuję - obawiam się śmierci na biegu. Może to był błąd, bo w grupach pracowaliśmy głównie ja i Arek.
Idealne miejsce na porwanie grupy. Po nawrocie - pełna moc!
Koniec pętli. Zjeżdżamy do boksów. Próbuję jeszcze urwać peleton. Wykorzystuję wzniesienie i ostry zakręt. Niestety nie udaje się mi, ale pozostaje w przedzie grupy - nikt nie chce mi dać zmiany, z tyłu słyszę: "Młody jak masz siłę, to prowadź, a nie będziesz starszych wykorzystywał".

Zostaję na czele do końca, dzięki czemu błyskawicznie zeskakuję z roweru i wskakuję do boksu. Zawieszam rower. Wkładam buty. Wybiegam. Cofam się i biorę ze sobą żelki, na bieg. Pyk i lądują w buzi - wolę mieć pewność, że nie zabraknie mi siły na biegu. Po kilku chwilach muszę je wypluć, bo nie jestem w stanie ich przełknąć. No nic ... trochę węgli podjadłem, nie będzie źle, zwłaszcza, że te zawody potraktowałem zabawowo.
Żelek w japie wygląda jak spuchnięta buzia.

Tempo biegu zadziwiające szybie - 4:30 minut/km. Dziwne, bo nie galopuję z takimi prędkościami, a teraz w ogóle nie trenuję, a pomimo tego szybko mi to bieganie wychodzi. Moja teza jest taka, że to zasługa zrzucenia paru zbędnych kilogramów. Trasa jest dość trudna. Jest dość spory zbieg, a później podbieg - muszę na nich uważać, żeby zbytnio nie obciążyć pasma, które jest kontuzjowane. Dodatkowo droga jest trochę żwirowa. Trudna trasa, ale tempo utrzymuje się zdecydowanie poniżej 5 minut na kilometr. Arek pobiegł, ale z nim się nie ścigam. Ja jestem tutaj dla przyjemności. 

Na rowerze udaje mi się wyprzedzić Smoka i tę przewagę chcę utrzymać na biegu. Na trzecim z sześciu kółek dogania mnie Paweł Zach. Z byłym zawodowym biegaczem, nie mam szans, przewagi z roweru nie starczyło. Trudno, na następnych zawodach, to ja będę górą. Później dochodzi do mnie Łukasz Grass. Proszę Go, żeby mnie nie wyprzedzał, ale mówi, że ma do mnie stratę jednego kółka. Ufff! Uffff! Pomimo wszystkiego staram się nie pozwolić uciec Łukaszowi za daleko.
Nawrotka biegowa.

Drugą część dystansu przyspieszam - mam siły. Zastanawiam się, czy uda mi się ustanowić życiówkę na 10km, ale by było! Trudna trasa i w dodatku na triathlonie ... mniam! Chcę to zrobić pomimo tego, że muszę się zatrzymać dwa razy i rozciągnąć pasmo. Moja życiówka na 10 km, jest słaba, ale ustanowiłem ją już prawie trzy lata temu - od tego czasu, nie biegłem 10km na czas, ani razu. Muszę w końcu się postarać i przebiec 10km poniżej 40 minut, bo to trochę wstyd. Teraz chcę ją tylko poprawić.

Na przedostatnim okrążeniu, na nawrotce krzyczę do Jeglina, że nie da mi dubla. Zaczynam przyspieszać, bo wiem, że moje wyzwanie dodatkowo Go zmotywuje. Odwracam się na ostatniej prostej i widzę, że Jeglin jest jeszcze na podbiegu. Ufff! uda się. Trochę zwalniam. Do nawrotki na ostatnią pętli zostaje 100m. Odwracam się i nie widzę Go. Zwalniam. I nagle słyszę "DUBEL". Dostaję strzał w plecy. Zaczynam biec sprintem, ale Jeglin jest w lepszej sytuacji. Nie wiem, kto jest pierwszy na "kresce" okrążenia. Chyba On. No trudno. Będzie się ze mnie śmiał. 



Ostatnie okrążenie, to już iście relaksik. Przybijam piątki, uśmiecham się. Postanawiam wyprzedzić Łukasza, ale zabrakło mi chyba pół metra. Ostatnie metry i meta. Nie przypuszczałem, że można w tak dobrej kondycji skończyć triathlon. Zawsze jestem zmęczony, a tutaj? Piękna forma, świetne samopoczucie. Pokochałem dystans olimpijski - zwłaszcza rower. Rozrywanie grup! Miny ludzi nie będących w stanie utrzymać koła. Super zabawa! Niestety na ściganie się, pływam sto razy za wolno. A życiówki nie pobiłem, ale i tak zabawa była przednia.

Na mecie jeszcze gadam z Arkiem - nowy przyjaciel poznany na zawodach! Prezentujemy podobny poziom i na pewno będziemy się jeszcze dużo ścigać. Po samych zawodach organizatorzy zapewnili dobre jedzonko - zrazy! Jak ja je lubię. Zakupuję piwo. Tak właśnie powinien wyglądać triathlon! Gdzieś spotykam Roberta Stępniaka, bierze jednego, czy dwa łyki magicznego napoju. Robert także wybiera się do Roth z Maćkiem Długołęckim. Będzie nas kilku w Roth! Zapowiada się super impreza!
Z Arkiem na mecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz